wtorek, 16 września 2014

1. nie od razu Kraków zbudowano...

Pierwsze dni po przyjeździe do Florencji nie należą do łatwych. Załatwianie jakichkolwiek spraw (spraw ważnych) wiąże się z barierą językową i pokonywaniem trudności lokalizacyjnych. Florencja nie jest wielkim miastem, lecz za to jest miastem-labiryntem: pełno tu małych, wąskich uliczek. Chodniki mają szerokość niecałego metra, więc żeby przejść się po nich z drugą osobą, trzeba iść po ulicy. Pełno tu skuterów - są dosłownie wszędzie, na ulicach i na parkingach. W wielu miejscach ludzie na "Do you speak english" kręcą głową i mruczą "No, no, no". Ale piąte przez dziesiąte po włosku coś można zrozumieć. Kiedy szukaliśmy biura Erasmusa zaplątaliśmy się w mnóstwo korytarzy a kolejne osoby dawały nam niejasne wskazówki (oczywiście po włosku). Jakimś cudem udało nam się załatwić kartę do studenckiej stołówki i bilet miesięczny na autobusy. Z jedzeniem jest problem - okazuje się, że Włosi chleba prawie nie jadają, jedyny dostępny w sklepach (supermarketach) to tostowy - napchany powietrzem. Jeśli chodzi o tanie miejsca, gdzie można zjeść coś na szybko - to na to nie ma nawet co liczyć, ostatnio godzinę nam zeszło zanim znaleźliśmy kebaba (i daleko mu było do tych warszawskich). Dzisiaj wyruszamy do chińczyka z nadzieją na dobre jedzenie (i tanie). Wszystko jest co najmniej dwa razy droższe niż w Warszawie, niektóre produkty mają podobne ceny, ale ceny jedzenia są zatrważające (w porównaniu z warszawską Biedronką i knajpami). Jedyne co jest przystępne i tanie to chyba wino - stąd nasz wniosek, że we Florencji będziemy głodni, ale pijani. Zaraz wyruszamy z nadzieją do florenckiego chińczyka, a później wypijemy wino z kartonu z żalem, że nie udało nam się znaleźć jeszcze mieszkania. Ale jesteśmy coraz bliżej, poznaliśmy dzisiaj Hiszpana o imieniu Nicolas i wspólnie próbujemy czegoś szukać (razem z jego hiszpańską koleżanką). Może się coś znajdzie (musi!) ;)


florenckie uliczki



zagubiona Ania na jednym z wydziałów Universita degli studi di Firenze



po nietanich zakupach w supermarkecie Jakub wraca do hostelu



a na koniec dnia wino z kartonu


xoxo


edit: chińczyk, tak jak reszta jedzenia we Florencji nas rozczarował... zamiast polskiego wielkiego zestawu mięso w sosie-warzywa-ryż-surówka dostaliśmy samego kurczaka w sosie stworzonym na bazie bulionu z plasterkami marchewki i małymi kawałkami cebuli, co było strasznie słone. A cena była nawet większa niż cały wielki wypasiony zestaw w Polsce. Tęsknię już za chińczykiem na Słodowcu - 9 zł a można się najeść za dwóch (a w dodatku jakie smaczne) :]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz